Po schodach z czarnego marmuru schodził czarny lew o krwawych ślepiach i czegoś w rodzaju szarych "blizn" na poliku. Rozpoznała go.
- Taroko! - zawołała zielonooka, podchodząc doń i wtulając się w jego czarną grzywę. Demon liznął jej głową i objął łapą.
- Shajena! Żyjesz, uff... bałem się o ciebie!
Nastolatek popełnił straszne wykroczenie (dla Mabay'ego). Chciał związać się ze śmiertelniczką.
- I co? - zapytała, odsuwając się od niego. - Czego chciał nasz "drogi władca"?
- Mam wykończyć pewnych dwóch śmiertelników... - odparł, lecz widząc srogie i oburzone spojrzenie lwicy, szybko dodał: - Ale oczywiście tego nie zrobię! Znasz mnie.
- Wiem. - westchnęła Shajena, spuszczając zwrok. Taroko podszedł do niej i troskliwym głosem zapytał:
- Co jest? Co się stało, najpiękniejsza?
- Nic, tylko... albo... może jednak ich zabijesz? Skąd wiesz, że już czegoś nie podejrzewają? Zmieniłeś się od ostatniego czasu. Nie jesteś tym "posłusznym" Taroko, co kiedyś. - rzekła lwica z nutą smutku w głosie. Rzadko to okazywała, więc Vivulia rozumiała, że na prawdę się martwi. Przytulił ją.
- Nie zrobię tego. Odkąd cię ujrzałem, przysiągłem sobie, że nigdy nikogo nie skrzywdzę! - szepnął jej do ucha. Ta westchnęła ponownie i tylko przytaknęła. W końcu czarny odsunął się od niej, podszedł do portalu prowadzącego do świata śmiertelników, od strony Srebrnych Gór.
- Musisz iść? - zawołała jeszcze do niego.
- Muszę - odparł. - ale wrócę! Cały i zdrowy. Razem będziemy żyli w nowym, lepszym świecie bez zła! Obiecuję...
I wskoczył w wielką, białą plamę. Shajenie pociekły łzy po policzkach. Jęknęła ze smutkiem i tęsknotą. Bała się, że to co wymyślili może ich zgubić i zginą.
*
Kilka minut później, granica Wodnej Ziemi z tajemniczą doliną
Co do Tarishi'ego i Estrellii, ich podróż była spokojna. Głównie podchodzili do wszystkiego z niezwykłym spokojem. Myślę, że inni byliby poważni lub by histeryzowali. Najprawdopodobniej wynikało to z tego, że byli dość młodymi lwami.
Kiedy jednak opuścili Wodną Ziemię i weszli na teren tajemniczej doliny, zamilkli. Dolina była również dżunglą, ale noszącą inny odcień zieleni na każdej roślinie - jaśniejszy, zupełnie nie przypominający afrykańskiej dżungli. Niebo było zachmurzone, zaś w dżungli - parno. Nagle Tarishi stanął i zaczął wąchać.
- Co się stało? - zapytała Est, odwracając ku niemu łeb.
- Vivulie... - szepnął. - Gdzieś tu są. Czuje je.
- CO?! - spanikowała lwica. - Gdzie? Gdzie one są?
- Ups... to zmyłka. - odrzekł. - Spójrz na księżyc!
Podniosła wzrok. Faktycznie. Tylko jedna noc dzieliła ich od pełni.
- Coraz gorzej, coraz gorzej... - wybąkała pod nosem. Wzięła głęboki oddech, po czym oznajmiła: - Dobra, spokój! Musimy jak najszybciej odnaleźć Stado Wody. Myślę, że nas obronią.
- Jeśli zechcą nas wysłuchać! - dodał brązowy lew. Ta trzepnęła go porządnie w grzywkę i warknęła:
- Wąchaj i spróbuj wywąchać Stado!
Uczynił to. Nagle (prawdopodobnie ze strachu) wystrzelił w jednym kierunku jak z procy i krzyknął ku swojej towarzyszki:
- Tędy!
Wkrótce oboje zniknęli z pola widzenia, kryjąc się pośród drzew. Zaś wokół księżyca unosił się duch Mabay'ego. W równą północ, chuchnął ku niemu, odsłaniając ostatnią część srebrzystej tarczy.
*
- Dalej Omega! Dasz radę... - powtarzała sobie w kółko płowa lwica. Od granicy z miejscem ich pobytu dzieliły ją i jej towarzysza trzy kilometry. Szli po wyboistej drodze pod górę. Ostre skały wbijały im się w łapy.
- Daleko jeszcze?! - jęknął wyczerpany Tinn.
- Nie marudź! Wkrótce dojdziemy... Och, zobacz! - krzyknęła. Przed nią rozpościerał się widok na łąkę. Jej łapy mogły wreszcie zanurzyć w aksamitnej zieleni. Szło się dużo lżej.
- Wreszcie trawa! - zawołał nastolatek, wlekący się za nią. Rzekomo prosta droga była tylko pozorem. Po kilku minutach nagle dało się słyszeć trzask łamanej gałęzi, a potem na wielkim głazie obok którego przechodzili pojawił się czarny lew.
- Vivulia! - zawołali oboje i rzucili się do ucieczki. A ten za nimi. Nagle morskie oczy Sainki zrobiły się wielkie i jakby dzikie. Przyspieszyła i wrzasnęła ku lwu:
- Nażryj się trawą! - i kopnęła tylnymi łapami w kupkę jakiegoś zielska. Wylądowało ono na nosie czarnego. Zaczął się drapać. Owe zioła działały podobnie jak pokrzywa.
- Argh! - warknął. - Odszczekasz to!
--------------------------------------------------------------------
Wreszcie nowa notka, po kolejnej długiej przerwie. Ale co z tego skoro i tak rozdział jest do... do kitu. Niestety, znowu mnie opuściła wena twórcza. Poza tym szkoła... chyba nie muszę tłumaczyć? Postaram się częściej pisać notki, ale jeśli nie mam weny to wolę nie pisać, bo w ten sposób zaśmiecam swojego bloga. Wybaczcie za długą przerwę i zapraszam :)