czwartek, 26 września 2013

Rozdział 27 - "Zakazana miłość"

Szkarłatna lwica siedziała po środku okrągłej wyspy wiszącej w powietrzu na tle granatowego, bezchmurnego nieba. Przed nią znajdował się niewielkie, owalne wiry w szarym kolorze, będące portalami do danych miejsc w świecie śmiertelników. Nie była magiczną lwicą. Była jedną z nich. Urodziła się, żyje, a po kilku latach umrze ze starość lub rozszarpana przez demony. Więc jakim cudem się tu dostała? Zachowywała się tak, jakby znała to miejsce od zawsze, lecz czuła się obca. Z zamyślenia wyrwały jej cudze kroki. Odwróciła łeb.
Po schodach z czarnego marmuru schodził czarny lew o krwawych ślepiach i czegoś w rodzaju szarych "blizn" na poliku. Rozpoznała go.
- Taroko! - zawołała zielonooka, podchodząc doń i wtulając się w jego czarną grzywę. Demon liznął jej głową i objął łapą.
- Shajena! Żyjesz, uff... bałem się o ciebie!
Nastolatek popełnił straszne wykroczenie (dla Mabay'ego). Chciał związać się ze śmiertelniczką.
- I co? - zapytała, odsuwając się od niego. - Czego chciał nasz "drogi władca"?
- Mam wykończyć pewnych dwóch śmiertelników... - odparł, lecz widząc srogie i oburzone spojrzenie lwicy, szybko dodał: - Ale oczywiście tego nie zrobię! Znasz mnie.
- Wiem. - westchnęła Shajena, spuszczając zwrok. Taroko podszedł do niej i troskliwym głosem zapytał:
- Co jest? Co się stało, najpiękniejsza?
- Nic, tylko... albo... może jednak ich zabijesz? Skąd wiesz, że już czegoś nie podejrzewają? Zmieniłeś się od ostatniego czasu. Nie jesteś tym "posłusznym" Taroko, co kiedyś. - rzekła lwica z nutą smutku w głosie. Rzadko to okazywała, więc Vivulia rozumiała, że na prawdę się martwi. Przytulił ją.
- Nie zrobię tego. Odkąd cię ujrzałem, przysiągłem sobie,  że nigdy nikogo nie skrzywdzę! - szepnął jej do ucha. Ta westchnęła ponownie i tylko przytaknęła. W końcu czarny odsunął się od niej, podszedł do portalu prowadzącego do świata śmiertelników, od strony Srebrnych Gór. 
- Musisz iść? - zawołała jeszcze do niego.
- Muszę - odparł. - ale wrócę! Cały i zdrowy. Razem będziemy żyli w nowym, lepszym świecie bez zła! Obiecuję... 
I wskoczył w wielką, białą plamę. Shajenie pociekły łzy po policzkach. Jęknęła ze smutkiem i tęsknotą. Bała się, że to co wymyślili może ich zgubić i zginą. 
*
Kilka minut później, granica Wodnej Ziemi z tajemniczą doliną
Co do Tarishi'ego i Estrellii, ich podróż była spokojna. Głównie podchodzili do wszystkiego z niezwykłym spokojem. Myślę, że inni byliby poważni lub by histeryzowali. Najprawdopodobniej wynikało to z tego, że byli dość młodymi lwami. 
Kiedy jednak opuścili Wodną Ziemię i weszli na teren tajemniczej doliny, zamilkli. Dolina była również dżunglą, ale noszącą inny odcień zieleni na każdej roślinie - jaśniejszy, zupełnie nie przypominający afrykańskiej dżungli. Niebo było zachmurzone, zaś w dżungli - parno. Nagle Tarishi stanął i zaczął wąchać.
- Co się stało? - zapytała Est, odwracając ku niemu łeb.
- Vivulie... - szepnął. - Gdzieś tu są. Czuje je.
- CO?! - spanikowała lwica. - Gdzie? Gdzie one są?
- Ups... to zmyłka. - odrzekł. - Spójrz na księżyc!
Podniosła wzrok. Faktycznie. Tylko jedna noc dzieliła ich od pełni.
- Coraz gorzej, coraz gorzej... - wybąkała pod nosem. Wzięła głęboki oddech, po czym oznajmiła: - Dobra, spokój! Musimy jak najszybciej odnaleźć Stado Wody. Myślę, że nas obronią.
- Jeśli zechcą nas wysłuchać! - dodał brązowy lew. Ta trzepnęła go porządnie w grzywkę i warknęła:
- Wąchaj i spróbuj wywąchać Stado!
Uczynił to. Nagle (prawdopodobnie ze strachu) wystrzelił w jednym kierunku jak z procy i krzyknął ku swojej towarzyszki:
- Tędy!
Wkrótce oboje zniknęli z pola widzenia, kryjąc się pośród drzew. Zaś wokół księżyca unosił się duch Mabay'ego. W równą północ, chuchnął ku niemu, odsłaniając ostatnią część srebrzystej tarczy. 
*
- Dalej Omega! Dasz radę... - powtarzała sobie w kółko płowa lwica. Od granicy z miejscem ich pobytu dzieliły ją i jej towarzysza trzy kilometry. Szli po wyboistej drodze pod górę. Ostre skały wbijały im się w łapy.
- Daleko jeszcze?! - jęknął wyczerpany Tinn. 
- Nie marudź! Wkrótce dojdziemy... Och, zobacz! - krzyknęła. Przed nią rozpościerał się widok na łąkę. Jej łapy mogły wreszcie zanurzyć w aksamitnej zieleni. Szło się dużo lżej. 
- Wreszcie trawa! - zawołał nastolatek, wlekący się za nią. Rzekomo prosta droga była tylko pozorem. Po kilku minutach nagle dało się słyszeć trzask łamanej gałęzi, a potem na wielkim głazie obok którego przechodzili pojawił się czarny lew.
- Vivulia! - zawołali oboje i rzucili się do ucieczki. A ten za nimi. Nagle morskie oczy Sainki zrobiły się wielkie i jakby dzikie. Przyspieszyła i wrzasnęła ku lwu:
- Nażryj się trawą! - i kopnęła tylnymi łapami w kupkę jakiegoś zielska. Wylądowało ono na nosie czarnego. Zaczął się drapać. Owe zioła działały podobnie jak pokrzywa. 
- Argh! - warknął. - Odszczekasz to!
--------------------------------------------------------------------
Wreszcie nowa notka, po kolejnej długiej przerwie. Ale co z tego skoro i tak rozdział jest do... do kitu. Niestety, znowu mnie opuściła wena twórcza. Poza tym szkoła... chyba nie muszę tłumaczyć? Postaram się częściej pisać notki, ale jeśli nie mam weny to wolę nie pisać, bo w ten sposób zaśmiecam swojego bloga. Wybaczcie za długą przerwę i  zapraszam :)

piątek, 16 sierpnia 2013

Rozdział 26 - "Każdy musi wędrować, by dojść do celu"

- Zawołajcie Tarok'a. Myślę, że powinien przy tym być. - rozkazał Mabaya. Kilka Vivuli pognało ku zachodniej wieży w której zwykle przesiadywał młodzik. Oczywiście znaleźli go tam i zaraz sprowadziły do swego króla. Nastoletni lew nie był zachwycony zbytnio przesiadywaniem przy władcy, ale nie omieszkał się sprzeciwić. Posłusznie zszedł do komnaty. Co tam zastał? Wszyscy zebrani w kręgu, pochylający się nad czyimś ciałem.
Taroko przepchnął się zwinnie pomiędzy tłumem i podszedł do Mabay'ego. Bez cienia emocji patrzył na umierającą w męczarniach matkę. Nauczony był do nieukazywania uczuć na zewnątrz, miał je kryć wewnątrz. Tak - syn Kesara i prostej Vivuli dał niesamowitą mieszankę Mrocznej Potęgi, bowiem prócz ciała zaopatrzony był jeszcze w duszę. W przeciwieństwie do innych Czarnych Lwów.
- Nie rozpoczniesz rytuału? - zapytał nagle Mabaya. Tego obawiał się nastolatek. Ów rytuał polegał na wypowiadaniu tajemniczych słów, a następnie brutalnego zniszczenia ciała.
- Nie. - odrzekł. - Wystarczy, że zmusiłeś mnie do patrzenia na śmierć własnej matki. A teraz zachciało ci się jeszcze poniewierać w próżni jej ciało?! Nigdy.
- Zdajesz sobie sprawę chłopcze, w jakie znaczenie obróciłeś słowa, które właśnie wypowiedziałeś? - warknął demon. Młodzik przewrócił oczami.
- Zdaję, a co? - zapytał. Mabaya wyszczerzył ku niemu kły. Co prawda był przyzwyczajony do dziwnego charakteru jego poddanego, lecz to było wielce obraźliwe.
- Mniejsza z tym. - rzucił oschle król. - Ale chyba zauważyłeś, że to już dwunasta Vivulia w tym miesiącu, a do Prawdziwej Vita Kuu trzeba wyczekać jeszcze trzy pełnie! Wiesz, co to znaczy?! Że tracę swoje wojska, upada moja potęga! Nie możemy sobie na to pozwolić. - i tu, wskoczył na królewskie podwyższenie i kontynuował: - Jakieś pomysły, jak to załatwić?
Cisza. Nikt nie wiedział, co odpowiedzieć. Trzeba było najpierw znać przyczynę takiego stanu rzeczy, a dopiero potem doszukać się rozwiązania. Owe zdanie wykrzyknął Taroko, po czym jedna z Vivuli zrobiła mu pstryczka w nos. Ale to nie zniechęciło młodzika do dalszego wygłaszania swoich racji.
- Skoro jesteś taki mądry - rzekł Mabaya. - to cóż zatem jest przyczyną? - przez chwilę milczał. Wziął głęboki oddech i powiedział:
- To Dziedzic. Im dłużej będzie żył na świecie, tym szybciej będą umierać nasi.
- COŚ TY POWIEDZIAŁ, GŁUPCZE?! - wykrzyknął demon i skoczył nastolatkowi do gardła. Kiedy tylko słyszał, że ktoś mówi o Dziedzicu lub też Mungu, wpadał w szał. A teraz był wyjątkowo wściekły. - Dziedzic nie żyje, zginął z moich własnych łap! Jak w ogóle masz odwagę o tym wspominać?!
Taroko mrugał tylko szybko ślepiami, nie mogąc pojąć, co się właściwie dzieje. Nie odzywał się, więc Mabaya szybko znalazł własne wytłumaczenie.
- No tak! - zawołał, schodząc z nastolatka. - Już wiem! To Sainowie! Te przebrzydłe, zdradzieckie kreatury rozmnażają się jeszcze szybciej od nas i to ich aura sprawia, że Vivulie umierają! Świetnie, po prostu świetnie!
Demon wskoczył z powrotem na podwyższenie i głośno zaryczał. Znalazł już w głowie tych, którzy jego zdaniem mącili równowagę jego królestwa.
- Taroko! - spojrzał tu na młodzika. - Masz zadanie do wykonania! Otóż, w okolicach Srebrnych Szczytów znajduje się dwójka lwów. Tylko oni. Znajdziesz ich i przyprowadzisz tutaj. Chyba, że Kesar prędzej to uczyni. No już, ruchy!
Nastolatek westchnął smętnie, wstał i udał się w kierunku portalu do Świata Śmiertelników. W głowie dudnił mu już pewien plan. Wiedział doskonale, jak wykorzysta swoją moc - moc ognia.
*
Kilka godzin później...
Mrok przykrył już całą dżunglę znajdującą się na terenach Wodnej Ziemi. Całe stado już smacznie wypoczywało po tak upalnym dniu. Czy aby na pewno całe? Nie. Tylko Estrella starała się walczyć ze snem, czekając na przybycie Wysłannika Duchów Przodków.
Nagle, na kilka lwów padł cień owego osobnika. Brązowa poderwała się i w kilka sekund znalazła się tuż przed jego pyskiem.
- Gotowa? - zapytał, wciąż błyszcząc ze swoim uśmieszkiem.
- Tak, chyba tak... - mruknęła niebieskooka.
- Dobra, idziemy. - oznajmił i już miał odejść, kiedy ta zdążyła zawołać:
- Poczekaj, muszę coś jeszcze załatwić! To potrwa tylko chwilkę.
Zawróciła do groty. Stanęła nad swoją matką, która spała z uśmiechem na pysku. Zapewne śniło jej się coś przyjemnego. Nastolatka westchnęła, pochyliła łeb i szepnęła:
- Muszę cię opuścić, matko. Znowu. Ale nie mogę ci powiedzieć, dlaczego. To zbyt poważne, jednocześnie drastyczne i tajemnicze. Nie martw się. Wrócę w jednym kawałku. No dobra... przynajmniej się postaram. Oby rzeczywiście my się udało...
- Estrella! - zawołał z progu Tarishi. Ta przewróciła oczami, lecz nagle dostała genialnej idei. Wzięła pobliski kamyczek, na którym wyryła pazurem zdanie:
"Wyruszam na długą wyprawę. Ale wrócę mamo, nie martw się. Poradzę sobie!"
Następnie wsunęła jej go pod łapę i pobiegła za kremowym lwem. Kiedy byli już dość daleko od groty, ale ciągle mogli zobaczyć wodospad, lwica zapytała:
- To jakie stado dajemy na pierwszy ogień?
Ten zaśmiał się i odparł:
- Nie domyślasz się pomału? Heh, dobrze. Powiem ci. Jeśli pójdziemy dżunglą na zachód, dostaniemy się do niewielkiej dolinki. Tam mieszka Stado Wody. Najbliższe od tej krainy.
Estrella pokiwała zrozumiale łbem. Na jej pysku nagle zagościł jakby chytry uśmieszek. Łapą szturchnęła samca w łokieć i krzyknęła:
- Berek! - i pobiegła. Tarishi wybuchnął śmiechem oraz rzucił w kierunku uciekającej Est. Na reszcie poznał bardziej barwne i roześmiane oblicze jego towarzyszki. Ale nie przypuszczali, że ta podróż będzie pełna wzruszeń, humoru, ciężkich walk i odczuwania co każde stado coraz większego szoku.
--------------------------------------------------------
Wiem, rozdział może nie dorównuje długością do poprzednich, ale myślę, że wam się chociaż troszeczkę się spodoba.
Co do nowej postaci zwanej Taroko, postaram się w następnej notce pokazać jak dokładnie wygląda. 

niedziela, 28 lipca 2013

Rozdział 25 - "Opowieść Omegi" + upominek dla Frank

Płowa lwica rzuciła się w pierwszy lepszy kierunek, ciągnąc za sobą Tinn'a. Jej sprint był dużo szybszy niż u przeciętnego lwa, tym bardziej, że używała trzech łap jedną trzymając brązowego.
- Hej! Poczekaj, nie tak szybko! Ja zaraz zwymiotuję... - wybąkał, chcąc jak najprędzej zakończyć ten bieg przed "nie-wiadomo-czym". Ta jednak była w swoim świecie, w ogóle go nie słuchała.
Oboje padli dopiero u stóp obumarłego drzewa. Między korą znajdowało się wejście do ciasnej, niewielkiej pieczary.
- Szybko! - rzuciła lwica. Wskoczyła do pieczary, zręcznie przeciskając się w wejściu. Nastolatek dopiero po kilku sekundach zrozumiał, co ona do niego mówi. Ledwo trzymając się na łapach, przyczołgał się do pniaka i z pomocą lwicy udało mu się wejść. Przeczekali kilka minut, obserwując to, co się dzieje na zewnątrz. Tajemniczość puszczy i zachowania płowej podsycały rytmiczne, równie powtarzające się podmuchy wiatru, który za każdym razem rósł w siłę.
Ale po chwili zaprzestał. Tinn przewrócił ślepiami.
- I co? Nic się nie... - zaczął.
- Sza! - warknęła, zasłaniając mu usta łapą. Wiatr ponownie zaczął wiać, lecz tym razem nie przestawał. Gorsze było to, że podmuchy były znów coraz mocniejsze. Nagle, jakiś cień przeleciał w dwie sekundy przed nosem lwów. Za nim podążała natężająca się wichura. Kilka sekund jeszcze... i płowa puściła nastolatka.
- Uff... - spuściła z siebie parę. - Myślałam, że nas złapie. Choć! Już jest wszystko w porządku.
Zeskoczyła na miękką trawę, obfitującą w malutkie krople wody. Za nią wyszedł sapiący jeszcze Tinn.
- Co to było? Ten cień? - zapytał. Płowa opuściła łeb. Przymknęła powieki, a po jej policzku pociekła szara łza. Wzięła głęboki oddech i rzekła bezbarwnym głosem:
- Kesar.
Nastała krępująca cisza. Lwica chciała coś powiedzieć, lecz czuła, że jeśli się odezwie to rozpłacze się na dobre.
- Erm... a jak ty masz na imię? - przerwał chcąc jakoś wybrnąć z takiej sytuacji. Ta nieco rozpromieniła się.
- Omega - córka szamanów nisko się kłania. - mówiąc to delikatnie skłoniła się przed Tinn'em. Był to jej odruch ponieważ zwykle podczas poznawania nowego lwa tak się robiło.
- Dlaczego złapało cię to drzewo? Sądzę, że wiedziałaś gdzie idziesz. - dodał brązowy.
- To nie była moja wina... - ton jej głosu znów się zniżył.
"Jasne..." pomyślał.
- Wiesz... wyglądasz na kogoś, komu można ufać. Opowiem ci, jak to było. - rzekła. Usiadła razem z nim, rozejrzała się i zaczęła:
- Urodziłam się właśnie TU. Wtedy na tych ziemiach mieszkało Wielkie Stado Uhuru. Przyszłam na świat jako córka szamanów. Miałam też młodszą o kilka miesięcy siostrę Solo. Razem z nią, miałam odziedziczyć posadę w stadzie po rodzicach. Dzieciństwo upływało nam na samych przyjemnościach. Nawet rzekomo nudne lekcje z ojcem były bardzo ciekawe. Obie nie mogłyśmy się doczekać, kiedy dorośniemy i staniemy się szamankami.
Omega i Solo
Wszystko zaczęło się walić jednak w naszej długo oczekiwanej dorosłości... Nasi rodzice wcześniej zrzekli się posady szamanów, abyśmy mogły ich wcześniej zastąpić. Na początku leczyliśmy Sainów z ran i szukałyśmy szlachetnych kamieni oraz leczniczych ziół. Było bardzo fajnie! Wtedy jednak okrutny demon dążący do władzy nad światem i żyjący do dziś - Mabaya zesłał na Ziemię kapitana swojej armii. To był Kesar. Miał za zadanie wykończyć całe nasze stado. Zdecydowaliśmy się na ucieczkę, ale do czasu krótkiego pobytu jeszcze w tej puszczy wszyscy szamani stanęli na granicy terytoria i mieliśmy chronić Sainów przed Kesarem. Nie powiodło się nam, niestety! Ważne, że stado w porę uciekło. Mimo to wszyscy z nas bardzo ucierpieli broniąc ich przed tym demonem.

[Omega odtwarza w sobie wspomnienie z tamtego momentu]

Cały rząd lwów stał na wschodnim skrzydle. Wytrzymać na warcie tylko kilka minut i szybko uciec w jakieś bezpieczne miejsce. Nagle, TRZASK! Coś stanęło na gałęzi. Wszyscy ujrzeli przed sobą brązowego o ciemnej grzywie i orzechowych ślepiach.
- Kesar... - syknął jeden ze starszych lwów.
- No, witam, witam! - zironizował swoje "powitanie". - O! Widzę, że komitet powitalny gotowy i już na mnie czekał! - swawolnym i pewnym krokiem zbliżył się do szamanów, jakby chciał ich sprowokować.
- Nie zbliżaj się! - warknęła Solo, blokując mu drogę.
- Macie dzielną lwicę... - zakpił, ukazując zęby w szyderczym uśmiechu. Wszyscy Sainowie wydali z siebie wrogi pomruk, mierząc demona wściekłym wzrokiem.
Kesar
- Mamy przewagę. - oświadczył Doto*; ojciec Solo i Omegi. - Nie łudź się, że z nami wygrasz! Jesteś słabszy!
- Nie! - rzekł Kesar. - To WY jesteście słabsi ode mnie.
Tu miał racje. Wszyscy się z nim w duchu zgodzili. Kilku zlękło się w obawie, że sobie z nim nie poradzą.
- Masz wybór! - rzuciła nagle siostra Omegi. - Odejdź albo walcz!
- Wątpię, że odejdę... - mruknął chytrze i przejechał lwicy ogonem po nosie.
- Brr... - otrzepała się; po jej ciele rozprzestrzenił się chłód.
- ... ale skoro chcecie walczyć? - przeciągnął słowo "walczyć". Odczekał kilka chwil i... skoczył na Sainów. Szamani rzucili się do ucieczki. Każdy jednak, kogo demon podrapał pazurami stawał się Vivulią...

[Wracamy do Tinn'a i Omegi]

- Ale ty nie jesteś Vivulią. Więc, jak to było? - zapytał, obawiając się odpowiedzi: "Ja jestem Vivulią!". Nie to usłyszał.
- Słuchaj dalej. Otóż Kesar dopadł nas wszystkich. Wszyscy szamani zostali dotknięci Klątwą Cieni. Jak szybko ona się rozprzestrzenia? To zależy od woli. Jeśli ktoś ma słabą wolę, od razu zmienia się w Vivulię. Jeśli ma silną to Klątwa rozprzestrzenia się wolniej, co nie znaczy, że nic się nam nie stanie. Najwyraźniej ja mam silną wolę, bo przez chwilę wszystko było ze mną w porządku. Dostrzegłam, że Kesar nie zwraca na mnie uwagi, więc mi jako jedynej udało się uciec. Biegłam najszybciej jak umiałam, ale co by mi to dało? W końcu padłam na ziemię. Czarne futro dosięgało już do mojej szyi. I wtedy usłyszałam, że ktoś woła mnie po imieniu. Rozejrzałam się. Nade mną stała driada. Powiedziała:
"Wejdź pod moje korzenie, a ja przejmę na siebie twoją Klątwę." - i zamieniła się w drzewo. To była moja jedyna szansa. Przeczołgałam się do niej, a ona przejęła na siebie ten czar. Ale sama stała się w jednej chwili agresywna. Chwyciła mnie za ogon i uderzyła o skałę z krzykiem:
"Należysz do Mabay'ego, jesteś jego własnością!" - a resztę... resztą już znasz.

Tinn przez chwilę milczał. Chyba źle ją ocenił. Otrząsnął się z zamyślenia i zapytał:
- Dobrze, ale co JA mam z tym wspólnego?
- W twoich oczach dostrzegłam coś, co posiada TYLKO Sain. Ale wiem, że nim nie jesteś. Prastara przepowiednia głosi, że:
"Dwa młode lwy - zupełnie rożne, a jednak ze sobą mocno związane, spotkają się kiedyś na swojej drodze. Jedno mają tylko zadanie - złączyć Stada Żywiołów. Jeden to Sainka, a drugi ma moc w swych oczach, ale o tym nie wie."
Prawdopodobnie chodzi o ciebie, ba! To na pewno ty!
- No dobrze, ale gdzie są te Stada Żywiołów?
- O to się nie martw! - rzekła Omega. - Najpierw, trzeba znaleźć tego, który ma je złączyć. Potem będziemy się martwić. A teraz choć! Zaczynam od zaraz!
I pobiegła w losowym kierunku. Tinn podążył za nią.
-----------------------------------------------------------------------------
Zgodnie z obietnicą, upominek dla Frank, proszę:

(Kliknij, aby powiększyć). Są tu dwie Twoje bohaterki: Giza i Safi/Milele. Słowa zapisane na tym obrazku, to słowa jej matki. Skąd pochodzi ten cytat? Wzorowany na słowach pochodzących z filmu "Balto". Pozdrawiam!

środa, 24 lipca 2013

Rozdział 24 - "Wtajemniczenie"

- Tak to. - pokręcił łbem lew. - Nie jestem głupi jak Vivulia, więc wiem co robię i mówię.
- Ach, tak? W takim razie, skąd możesz wiedzieć, że Królowie wybrali mnie?! - warknęła Est. Lew opuścił wzrok na łapę brązowej. Ostrożnie ją podniósł, zbadał czujnym wzrokiem i rzekł:
- Miałem rozpoznać cię po tym pierścieniu.
Niebieskooka poruszyła niespokojnie uszami. Co to ma w ogóle znaczyć? Wielcy Władcy rzekomo wybierają ją na jakąś bohaterkę, ale sami jakoś o tym jej nie informują?! To podejrzane.
- Jak mogę ci zaufać? - zapytała, wyszarpując od niego swoją łapę. Ten przewrócił ślepiami z zażenowaniem.
- Cóż, musisz zaufać mi od razu. W innym przypadku czeka nas wszystkich rychła śmierć. W końcu, to tylko trzy pełnie... a kiedy nadejdzie czwarta - i tu jego ciało przeszył dreszcz. - Mabaya zaatakuje.
Estrella spojrzała w niebo. Czy tylko w niej nadzieja? Nawet jeśli, to jak sobie poradzi skoro nie zna swojej mocy. Trudno, zaryzykuje.
- Eh... dobrze, zrobię to. Ale... ile mam czasu i jak znaleźć te stada?! - dopytywała.
- Spokojnie, wszystko ci wyjaśnię! Otóż, Twój czas to przede wszystkim dwie najbliższe pełnie. Kiedy Wielkie Stado Uhuru złoży się do kupy, powinno jeszcze przygotować się przed wojną...
- Jak to?! Sainowie też będą walczyć?! - przerwała mu. Ten pokiwał łbem.
- Słuchaj dalej. Po twoim pytaniu o to, jak znaleźć te stada wnioskuję, że nie rozwinął ci się zbytnio ten zmysł. Ale nie martw się, da się załatwić. Daj mi tą błyskotkę. - powiedział, po czym wyciągnął do niej łapę. Lwica posłusznie podała mu pierścień. Ten wyjął z niego topaz, a obrączkę wyrzucił.
- Hej! Co ty robisz? - krzyknęła Est.
- Ciii! - skarcił ją brązowy. Ze swojej grzywy wyciągnął łańcuch i schował go razem z kamieniem za siebie. Po kilku sekundach wyciągnął je z powrotem, tyle, że utworzył z tych obu przedmiotów naszyjnik. Spjrzał oczami głęboko w topaz. Z oczu wypłynęły giętko łuny srebrnego światła, wydając z siebie dziwny, ale spokojny głos. Kamień zalśnił i zmienił kolor na odcień oczu brązowej. Założył go na szyję Estrelli.
- To nie jest zwykły naszyjnik. To legendarny Kamień Druidów. Starożytni szamani wierzyli, że potrafi przywołać zmarłych z zza światów, Fedelów, Lwich Bogów... wypicie esencji znajdującej się w środku topazu dawało wieczne życie i niezniszczalność, zaś jego rozbicie uwalniało Ducha Zabaw, czyli coś w rodzaju sługi. Dowolne życzenie zawsze zostało spełniane. Ale odkąd Mabaya zesłał całe swoje zło tutaj, na Ziemię amulet utracił swoją moc. Jedyne co teraz może, to wskazać ci drogę do Stad Żywiołów. - wyjaśnił. Estrella spojrzała na kamień. Miał ciemny, granatowy kolor od którego emanował błękit. Z topazu jeszcze przez chwilę dochodziły tajemnicze głosy. Nagle, lwica zmarszczyła brwi.
- Muszę w tym pajacować? Pomyślą, że zwariowałam! - warknęła, szczerząc kły. Ten zaśmiał się.
- Nikt prócz ciebie i mnie tego nie widzi! Z resztą... przecież  i tak nie czujesz, że masz go na sobie, prawda? Faktycznie. Lwica nie czuła żadnego ciężaru. Odwróciła się i spokojnie powiedziała:
- Zgoda. Pójdę. Jakoś sobie poradzę.
- A! I naszyjnik zacznie pulsować co raz szybciej jeśli będziesz się zbliżać do jakiegoś stada. - dorzucił. Estrella stanęła. Przez chwilę milczała, ale po chwili, zapytała:
- Jak ci na imię?
- Tarishi*. - odparł.
- Zobaczymy się jeszcze? - dopytywała. Nawet polubiła tego lwa.
- Oczywiście. Jutro. O świcie wyruszamy. - rzekł.
- "Wyruszamy"? RAZEM?! - krzyknęła. Ten puścił jej oczko i pobiegł. Lwica wróciła do jaskini pod wodospadem.
*
Tinn stał jeszcze przez chwilę nieruchomo, oczarowany pięknem tajemniczej lwicy. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się. 
- Jak masz na imię, lwie? - zapytała. Miała spokojny, delikatny głos. 
- Erm... ja się... to znaczy, ja... ja i... - jąkał się.
- Jai? Bardzo oryginalne imię! - zaśmiała się. 
- Co? A, nie, nie, to nie moje imię. Jestem Tinn. - wytłumaczył się, czerwony ze wstydu. Płowa zaczęła się śmiać. Przecież wiedziała. 
- Eh, no dobrze. Co cię tu sprowadza? - przeszła w końcu do rzeczy. 
- Nic... już miałem iść. - znalazł szybko wymówkę. Miał zamiar odejść, ale lwica zatrzymała go.
- Poczekaj chwilę! - zawołała. - Niech ci się przyjrzę. - spojrzała mu głęboko w oczy. Nagle coś zauważyła. Coś co niezwykle przykuło jej uwagę.
- O co chodzi? - zapytał zirytowany nastolatek.
- Nie możesz iść. Potrzebujemy twojej pomocy. Może i jesteś zwykłym śmiertelnikiem, ale masz w sobie część nas. Twoim zadaniem jest zebranie kilku Sainów i pomoc pewnej lwicy, która złączy Stada Żywiołów. - rzekła lwica. Ten zmarszczył brwi. O co jej chodzi? Kompletnie nic nie zrozumiał z jej słów. No, oprócz tego, że ma łazić z Sai-jak-im-tam i robić prowadzić jakieś negocjacje, żeby inne lwy mogły się ze sobą dogadać.
- A dlaczego niby ja? Skoro nie znam jakiś czarodziejskich sztuczek, to na co się wam przydam? - zakpił. Ta rozejrzała się i odparła:
- Nie będziemy rozmawiać o tym TUTAJ. Czuję, że Kesar tu jest; widzi i słyszy wszystko co się dzieje w tym miejscu.
- Że jest tu... KTO?! - wrzasnął, a w sobie pomyślał: "Paranoja...". Nagle, lwica pociągnęła go za łapę, pociągła za sobą i wrzasnęła:
- CHODŹ!
*
Szamanka powróciła na Górę Przodków. Gładziła swoją szarą czuprynę i niespokojnie kręciła głową. 
- Coraz gorzej, coraz gorzej... - mruczała pod nosem Nini. Obserwowała idące u stóp góry oddziały Vivulie. Prowadziła je purpurowa lwica, która krzyczała:
- Jesteśmy już blisko! Co jest naszym celem?!
- Kuua wasaliti wote!** - zawyły ochrypłym głosem. 
- Tak! A co będzie, kiedy to uczynimy w imię Wielkiego Mabay'ego?! - pytała, jadowitym głosem. 
- Kutawala juu ya dunia!*** - wrzasnęły ponownie. Purpurowa zaryczała dumnie. Wskoczyła na pobliski głaz i rzekła:
- Tu jest Stado Ognia! Wiecie co robić, prawda?!
Vivulie zaryczały zgodnie. Ta roześmiała się. Wskazała łapę naprzód siebie i wydała rozkaz:
- Atak!
Demony rzuciły się pędem w wyznaczonym kierunku. Pragnęły tylko jednego - stanąć u boku nowego króla świata, Mabay'ego. 
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
* Tarishi - listonosz
**Zabijemy wszystkich zdrajców!
*** Zapanujemy nad światem!

środa, 17 lipca 2013

Rozdział 23 - "Pazur, kieł i ryk"

- No i co tak stoicie jak te ciołki?! Pomóżcie jej! - krzyknął nastolatek, patrząc wściekle na Hodari i Busarę.
- Ale my nie potrafimy! - odparła biała lwica. Patrzyła na Tinn'a przepraszającym wzrokiem. Lecz ten w ogóle nie chciał jej słuchać.
- Nawet gdybyśmy mogli - wtrącił prędko szary. - to i tak nie mamy ochoty słuchać naszego więźnia.
- Waszego więźnia? - powtórzył jak echo brązowy. Podniósł go góry jedną łapę i oświadczył, że nie jest już związany i wcale do nich nie należy. Busara zgodził się z tym.
- No więc jak? - dopytywał Tinn. - Jesteście mi to winni.
- Driad nie da się pokonać czarami. - odpowiedział, przewracając oczami. - A już szczególnie dotkniętych Klątwą Cieni. Może to zrobić TYLKO śmiertelnik, kierując się trzema zasadami: drap pazurami, używaj kłów i nie wzbraniaj się od ryku. To jedyne wyście... - przerwał mu kolejny wrzask uwięzionej lwicy. Nastolatek przełknął głośno ślinę, westchnął i powiedział:
- Dobra, ja to zrobię.
- Odbiło ci?! - wrzasnęła Hodari. Podeszła do niego i chwyciła z tylną łapę. Brązowy wywrócił się.
- Puszczaj! - warknął. Wyszarpał od niej swoją nogę i skoczył ku drzewu. W głowie dudniły mu zasady Busary:
"Używaj pazurów, kłów i ryku". Zagapił się i zupełnie nie świadomie rozciął na pół jedną z gałęzi. Coś zawyło, jakby z bólu. Lew ocknął się. Zauważył, że szybuje wokół drzewa. To było nawet frajdą, gdyby nie unikanie wywijających gałęzi. Zbyt przyjemnie na pewno nie było. Kiedy któraś z gałęzi się zbliżyła, nastolatek wydawał z siebie głośny ryk, wczepiał się w nią zębami i drapał.
Owszem, szło gładko, dopóki nie pozostała ostatnia. Zanim Tinn zrobił jakikolwiek ruch, ta pochwyciła go i najpierw uderzyła nim o swój pień, potem o najbliższą skałę, aż wreszcie brutalnie rzuciła nim na ziemię. Hodari nie mogła na to patrzeć i jako jedyna ze stada współczuła lwu. Nagle wpadł jej do głowy pewien pomysł. Z jej oczu wyprysnęła złota łuna światła i sprawiła, że przez kilka minut gałąź nie mogła się ruszyć. To był przebłysk szansy. Brązowy wstał, otrzepał się z kurzu i ponownie skoczył. Wystarczyło jedno, delikatne pstryknięcie i drzewo całkiem padło. Z jej wnętrza wydobył się czarno-granatowy dym i poleciał wprost ku niebu.
- SPADAMY! - krzyknął Busara i wraz ze stadem prędko zwinął się z puszczy. Drzewo teraz wyglądało jak obumarłe. Z pomiędzy korzeni powolnym krokiem wyszła lwica. Albo raczej WYCZOŁGAŁA. Od razu spojrzała swoimi wielkimi, morskimi ślepiami na Tinn'a.
- Dzi-dzi-dziękuję... - wyjąkała.
*
Szary szedł przed siebie, nie odwracając łba. Czuł, że głupio wyszło mu jego wyznanie miłości do Estrellii. Pamiętał jej wzrok. To była chyba najgorzej zrobiona przez niego rzecz w życiu. Westchnął. Był zły na siebie, ale musiało to kiedyś nastąpić. Przeskoczył na następną półkę. 
Tam poczuł, że coś mocno chwyciło go i pociągnęło za grzywę. Wylądował pomiędzy łapami brązowej lwicy. 
- Tak, Kahawa, TAK! Świetnie to zrobiłeś! Jesteś genialny! - piszczała, podskakując razem z nim. 
- Dobra, dobra! Puszczaj! - warknął lew. Lwica puściła go, ale nie potrafiła opanować swego entuzjazmu. Kahawa spojrzał na nią.
- Upendo...? - zdumiał się. - A co ty tu robisz?
- Nie ważne! - odrzekła, śmiejąc się. - Wszystko widziałam! Widziałam, jak wyznałeś Est miłość! 
- Eeee, tam... - burknął. - Wyszło źle!
- Wcale nie!
- No ba! Oczywiście, że nie wyszło źle. Wyszło K-R-E-T-Y-Ń-S-K-O! 
Upendo uśmiechnęła się złośliwie. Skoczyła na lwa i stoczyli się ze zbocza wąwozu. Wylądowała na nim, stosując trik, jakiego używała królowa Nala. Ten zmierzył ją dziwnym wzrokiem. Przybliżyła pysk do jego ucha i szepnęła:
- Uważam, że ona rozważy twoje słowa. Wkrótce jednak opuści to stado. Czy wróci? Nie wiem. Lecz podczas tej wyprawy coś zrozumie. Na pewno. 
Odepchnęła się od brzucha Kahawy i skoczyła, znikając w powietrzu. Szary wstał. COŚ zrozumie. Ale niby co? Zamrugał oczami, otrzepał się i wybiegł z wąwozu.
*
Estrella maszerowała przed siebie, co chwila odwracając się czy Kahawa jej nie śledzi. O co mu właściwie chodzi? Najpierw całuje się z Febe, a teraz mówi, że rzekomo ją kocha? To głupie, nie uwierzyła mu. Uniosła łeb do góry i szła dalej w zamyśleniu. Jej nozdrza wyłapały podmuch wilgotnego powietrza. Znad przeciwka nadchodziły najdziwniejsze chmury jakie widziała - czarno-pomarańczowe o postrzępionych końcach. Przysuwały się ku Wodnej Ziemi z niesamowitą prędkością.
- Hej, Sainko! - zawołał czyiś głos. Brązowa odwróciła się. Pomiędzy zieloną trawą stał czekoladowej maści lew z ciemnobrązową grzywą i dwukolorowymi oczami - jednym zielonym, drugim niebieskim. - Tak, właśnie ty! - wskazał łapą na Est.
- Czego chcesz? - warknęła.
- Chodź tu! - krzyknął.
- A po co?! - dopytywała niebieskooka.
- Musimy porozmawiać. To bardzo ważne.
- Nie mamy o czym, nie znam cię! - rzuciła ostro, zmierzając lwa surowym wzrokiem. Już miała odejść, kiedy doleciało do niej:
- Ale zaczekaj! To sprawa życia i śmierci. I tu nie chodzi o mnie, ale o wszystkie istoty na tym świecie! Proszę cię!
Brązowa ponownie się odwróciła.
- Co ty powiedziałeś? - zapytała łagodniejszym tonem. Wolnym krokiem zbliżyła się do lwa. - Co powiedziałeś? - powtórzyła.
- Chodzi o wojnę, o plan Mabay'ego. TO się zbliża... - zaczął.
- CO się zbliża?! Powiesz łaskawie?! - przerwała mu.
- Wielka bitwa, dokładna powtórka z dawnej Vita Kuu. Mabaya za trzy pełnie rozpocznie ten atak. Dowiedziałem się od Wielkich Królów. Posłali mnie bym znalazł kogoś, kto złączy Stada Żywiołów. O to chodzi.
- A co ja mam do tego? - zapytała opryskliwie.
- Właśnie. Władcy wyznaczyli ciebie. - oświadczył.
- CO?! - krzyknęła. Cofnęła się o krok. - Jak to MNIE?!

wtorek, 9 lipca 2013

Rozdział 22 - "Zmiana w planach"

Po krótkiej wędrówce między górami stado wydostało się na spokojną (rzekomo) polanę. Świt przepięknie zdobił ów krajobraz. Na przeciw nich malowała się gęsta puszcza, a jeszcze dalej kolejne góry.
"Już wkrótce potęga będzie należała do nas!" - pomyślał Busara, wpatrując się w najwyższy szczyt. Cóż mogło pokrzyżować jego plany? A jednak.
Wszyscy usłyszeli głośny kaszel. Biała lwica podbiegła do brązowego, który pomału zaczął otwierać oczy.
- Co... co to...? - wybąkał. Ujrzał bursztynowe, blade ślepia, bardzo mu znajome. Otrzepał się. - To ty! - wrzasnął. Chciał rzucić się na nią; świadomość mówiła mu, co ta lwica zrobiła. Nie mógł się jednak ruszyć.
- Uspokój się! - warknęła Hodari. Jej słowa poleciały w próżnię, więc musiała porządnie trzepnąć Tinn'a w nos.
- Auć! - zawołał. Zmierzył białą wściekłym wzrokiem. Zacisnął kły i syknął: - Czego ode mnie chcesz?!
- Nie ważne... - burknęła i podeszła do swojego brata. Rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami, w dodatku w nieznanym nastolatkowi języku. Po krótkim przekomarzaniu się rozkazali Sainom podtrzymującym brązowego, aby go puścili. Rzucono nim brutalnie o ziemię.
- Zostaniesz tu. - rzekł Busara. Posłał mu chytry uśmieszek. - I zdechniesz z głodu i pragnienia, heh! Stado! Idziemy.
Odwrócili się z zamiarem odejścia i dalszego podróżowania, gdy nagle rozległ się tajemniczy pisk. Pisk z sekundy na sekundę przeradzał się krzyk. Dochodzi z puszczy.
- To ktoś z naszych! - zawołał jeden z lwów. Busara donośnie zaryczał i cała grupa ruszyła w stronę tajemniczego dźwięku. Tinn westchnął.
- No przecudnie... - szepnął.
*
- Ugh... - takowy dźwięk wydała z siebie niebieskooka. Przed nią stał uśmiechnięty, dyszący Kahawa. Zmierzyła go chłodnym wzrokiem.
- Wszystko w porządku? - zapytał troskliwym głosem. Estrella parsknęła pod nosem. Zbliżyła się do skalnej ściany i zaczęła jeździć po niej pazurem. Kiedy zakończyła swoją krótką pracę, na skale ukazał się napis:
"Nie rozmawiam z tobą."
Szary spojrzał na nią zdumiony. Przez chwilę milczeli i patrzyli sobie w oczy. Brązowa mierzyła go chłodnym, wściekłym spojrzeniem, książę zaś zdziwionym i troszkę zaniepokojonym. Otrzepał się i odrzekł:
- Aaa... tak, tak. Dobrze. Rozumiem.
Lwica uśmiechnęła się krzywo i napisała jeszcze zdanie:
"Fajnie, cieszę się." - po czym odwróciła się i skierowała ku wyjściu z wąwozu. Kahawa również odwrócił się i miał zamiar iść w przeciwną stronę, kiedy nagle zatrzymał się i powiedział:
- Nie, nic nie jest fajnie... - odwrócił się w kierunku Est i rzucił się na nią. Przycisnął ją do ziemi, a ta patrzyła nań przerażonym wzrokiem.
- Słuchaj mnie teraz! - rzekł twardym głosem. - Między mną, a Febe nic nie ma, nic! Nie rozumiesz, że ona to robi celowo? Ona zawsze taka była. Ale ja po tym incydencie jej nienawidzę! Kocham tylko ciebie, Est! Tylko!
Serce niebieskookiej zaczęło coraz szybciej bić. Sama nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. Szary nagle potrzepał głową i ostrożnie zszedł z niej. Estrella wstała. Jej oczy były całe czarne (z powodu powiększonych źrenic), a on patrzył na nią, jakby chciał powiedzieć "Przepraszam". Ale nie zrobił tego. Zaczął uciekać w głąb kanionu. Brązowa jeszcze przez chwilę stała nieruchomo, a zaraz potem wzruszyła ramionami i wolnym krokiem udała się w kierunku domu. Przez całą drogę nurtowała ją jedna myśl - uwierzyć w jego słowa, czy nie? Na razie zdecydowała się na to drugie.
*
Zaczął wyciągać z lian łapy - jedną po drugiej. W końcu udało mu się wydostać z tej plątaniny, rozcinając każdą z pnączy pazurem. Trochę mu to zajęło, lecz zdążył przed powrotem Sainów.
- Uff... - sapnął, padając tuż obok pokaźnego, zielonego stosu. - Jestem G-E-N-I-A-L-N-Y.
Po jakiejś minucie podniósł siedzenie i miał zamiar wrócić do domu, gdy ponownie rozległ się ów wrzask. Nie dawało mu to spokoju. Wiedział, że tam pobiegli ci, którzy go uprowadzili, ale też nie potrafił zostawić kogoś bez pomocy. Może na prawdę komuś działa się krzywda?
- Eee tam! Raz kozie śmierć! - machnął łapą w kierunku znanych mu gór i pognał wprost w kierunku puszczy. Gdyby tylko wiedział co go tam spotka. 
---------------------------------
Odnalazł to stado. Było zgromadzone wokół wielkiego drzewa, które wywijało gałęziami na wszystkie strony. Nie ruszały się one jednak wraz z podmuchami wiatru, tylko jakby... same z siebie?! 
Owe drzewo miało siwy, omszały pień, gałęzie z pojedynczymi, szkarłatnymi listkami. Wokół zaś unosiły się granatowe obłoki gęstej pary. 
- Co to niby jest?! - wrzasnął Tinn. 
- Mroczna Driada! - odkrzyknął skulony Busara, kryjący się za rzędem najsilniejszych lwów. Drzewo jednak wcale nie zwracało uwagi na lwy. Jego gałęzie waliły w korzenie i usilnie starało się coś stamtąd wyciągnąć. Brązowy podszedł do stada i przyjrzał się otworowi między korzeniami. Leżała tam poobijana o barwie płowej lwica. 
- Proszę... proszę, pomóżcie mi! - szeptała.    

poniedziałek, 1 lipca 2013

Rozdział 21 - "Triumf śmierci"

NARESZCIE! NARESZCIE NAPISAŁAM NOWY ROZDZIAŁ! WYBACZCIE ZA MOJĄ PRZERWĘ, ALE PRZEZ OSTATNI CZAS W OGÓLE STRACIŁAM WENĘ. TYM BARDZIEJ, ŻE JESZCZE MUSIAŁAM POD KONIEC ROKU MOCNO SIĘ PRZYŁOŻYĆ. A TERAZ? ZACZĘŁY SIĘ WAKACJE, SZKOŁA NIE ISTNIEJE PRZEZ DWA MIESIĄCE, A NA BLOGU CZĘŚCIEJ BĘDĄ POJAWIAĆ SIĘ ROZDZIAŁY! ZATEM, ZAPRASZAM :)

- Wpuśćcie go! - rozkazał główny strażnik Czarnej Twierdzy. Vivulie rozsunęły się i ustąpiły drogę złotemu lwu. Na jego widok wszyscy zaczęli szeptać z zainteresowaniem, co to takiego ma zastępca Mungu do powiedzenia ich panu. Pałac, a właściwie jego ruiny, zarośnięte krzakami cierni robił jednak pewne wrażenie. Wszystko było poobwieszane szlachetnymi, mieniącymi się kamieniami, zaś jedyne oświetlenie padało na zniszczony tron z czarnego marmuru, na którym siedział Mabaya. Wakati ujrzał, jak ten spogląda w swoje odbicie w diamencie, który właśnie trzymał w łapę. Chrząknął. Szkarłatne ślepia skierowały się ku niemu. Kamień wypadł Mabay'emu z łapy i stuknął głośno o posadzkę. Nie spodziewał się tej wizyty.
- Ah! No proszę! Wielki król Wakati, no, no... Cóż sprowadza jego wysokość? - zakpił, nie podnosząc siedzenia ze swojego wygodnego legowiska ze skóry tygrysa. Złoty warknął.
- Przestań grać, Mabaya! Właśnie się dowiedziałem, więc nie próbuj się wykręcać. - rzekł z największym spokojem na jaki było go stać.
- O! - zawołał. - A o czym to szanowny pan i władca się właśnie dowiedział?
- Ja wiem... - i tu głos mu zadrżał. Po chwili, wybuchnął. - To ty! TY ZABIŁEŚ DZIEDZICA! Nie uważasz, że za dużo trochę tych twoich morderstw?! Najpierw pozbyłeś się Mungu, a potem jego dziecka! Jak mogłeś, ty nędzna, pół lwia kreaturo?!
Odpowiedział mu szyderczy, pełen pogardy i nienawiści śmiech. Wakati celowo zatkał sobie uszy łapami; nie mógł już tego słuchać.
- Na prawdę, długo czekałem, aż wreszcie zmądrzejesz. - oznajmił, krztusząc się śmiechem. - Od kiedy wiesz?
- Od wczoraj! Od własnych żywiołów, które dosłownie rok temu powiedziały mi, że znalazły dziedzica! K-Ł-A-M-A-L-I. Rozumiesz? A wszyscy mieli nadzieję! - wrzasnął niebieskooki. Odwrócił się i już chciał odejść, kiedy Mabaya przeskoczył nad nim i zatrzymał go.
- Czekaj! Mała wiadomość dla ciebie. - powiedział chytrym i podekscytowanym głosem. - Pięć pełni w przeszłość, pięć pełni w przyszłość i jeszcze dwie; tak, wtedy wreszcie wojna się rozpocznie!
- Jaka znowu wojna? - zapytał złoty.
- Domyśl się, geniuszu. - rzucił oschłym głosem i powrócił na swój tron. Wakati zrozumiał tą dziwną rymowankę; pięć pełni w przeszłość i pięć w przyszłość daje jedną pełnię. Potem jeszcze dwie, co wnosiło, że... ta cała wojna o której mówił Mabaya ma rozpocząć się za trzy pełnie! Niebieskooki westchnął. Doskonale wiedział, o co chodzi. Powrócił do królestwa Mungu.
*
Sainowie zaczęli zbierać się wokół ciemnego samca. Kosa siedział na głazie ze spuszczonym łbem. Minę miał taką, jakby chciał zwymiotować. Uniósł wzrok. Wszyscy z Rajskiej Doliny już gapili się na niego z zainteresowaniem. Czyżby Mabaya się poddał? Przecież ich przywódca nadaremnie by ich nie sprowadzał. Brązowy westchnął, po czym rzekł:
- Nasze wielkie starania, które rozpoczęliśmy wiele, wiele lat wcześniej były daremne. - wszyscy popatrzyli po sobie zdumieni. - Gwiazdy nigdy nie kłamią; czy źle się je odczyta, czy nie. Wielki Wakati wysłał nam w ten sposób pewną wiadomość. - ponownie wziął głęboki oddech. - Dziedzic już od dawna... nie żyje.
- CO?! - rozległ się głośny krzyk. Kilka lwic wstrzymało oddech, inne zaczęły coś szeptać zdenerwowane, a samce mruczały wściekle. Nagle, ktoś ryknął. Niebieskooka ześlizgnęła się ze skały na której stała i podeszła do Kosy.
- To nie jest prawda. - wyszeptała Hasira. Pysk brązowego jeszcze bardziej się zasmucił. - POWIEDZ MI, ŻE TO NIE PRAWDA! - warknęła, potrząsając nim za ramiona.
- To prawda. - odrzekł. Lwica cofnęła się. - W związku z tym - kontynuował bezbarwnym głosem. - nasze stado... musi się rozpaść.
Tak jak się spodziewał, ponownie nie rozniosły się głośne wiwaty. Sainowie bez słów odeszli od niego i oddalili się od swoich jaskiń.
*
Kiedy słońce zaczęło wychodzić zza linii horyzontu, obudziła się. Leżała w jaskini. Zaraz... w jaskini? Nie przypominała sobie, żeby ostatniego wieczoru zaglądała tutaj. Jej ciało spoczywało tuż przy wyjściu, a zwykle tam nie sypiała. Najwyraźniej Shadem ją tu zaniósł. Wstała i leniwie ziewnęła. Powlokła się w kierunku wodopoju, chcąc uzyskać choć odrobinę swobody.
Po dotarciu tam, zanurzyła cały pysk w wodzie. Wokół niej kłębiły się czarne myśli związane z wczorajszymi wydarzeniami. Usilnie próbowała z tym walczyć, zapomnieć o tym. Bez skutku. Poruszyła niespokojnie uszami. Zbliżało się do niej jakieś zwierzę. Odwróciła się; zaraz po wargach spłynęła biała, wodnista maź, ślina. Tuż za nią gnało młode gnu pozostawione bez opieki. Nareszcie skupiła się na czymś innym.
Skok. Nie zdołała go złapać za pierwszym razem, więc zaczęła gonić młode.
"A jednak moje instynkty stały się silniejsze." pomyślała Est, przypominając sobie Mroczne Królestwo, gdzie Shadem uczył ją polować. Ocknęła się dopiero wtedy, kiedy poczuła, że straciła grunt pod nogami. Rozejrzała się. Była w wąwozie, zsunęła się po prostu ze stromej skały, której nie zauważyła. Ale nie to było najgorsze. Poczuła mocny, palący ból w łapie. Spojrzała w górę, chcąc wiedzieć, w co się uderzyła. Zadrżała, kiedy podniosła wzrok. Wprost na nią leciał olbrzymi kamień, lwica jednak nie poruszyła się z nagłego ataku przerażenia, który ukazała otwierając pysk, ale nie wydając żadnego dźwięku. Nagle poczuła, że ktoś mocno popchnął ją w bok, tak, że upadła na inną skalną półkę. Tuż obok niej stał ten "ktoś", kto uratował jej życie. Podniosła wzrok.
----------------------------------------------
I co? Jak myślicie, kto uratował Est? Shadem? Kahawa? A może ktoś inny?