wtorek, 12 marca 2013

Rozdział 11 - "Kundi la nyati"

Spała. Śniło się jej, że stoi pośrodku kamiennego kręgu, którego okalała mleczna mgła. Krąg nie był pełny. Kamienie były powywracane, na jednym z nich leżało pięć pierścieni. Podeszła do nich. Po lewej leżały dwa - jeden z rubinem, drugi z szafirem. Po prawej również dwa - jeden ze szmaragdem, drugi z morganitem. Pośrodku leżał największy pierścień z topazem. Podniosła wzrok. Przed nią stały dwa lwy i dwie lwice. Każdy z nich założył na łapę swój pierścień. Rozległ się śmiech i dźwięk kroków. Młoda spojrzała ku źródle dźwięku. Ujrzała armię hien, czarnych lwów i sępów.
- Załóż swój pierścień! - zawołał jeden z czterech. Est bez namysłu chwyciła pierścień z topazem i... wszystko zniknęło. Obudziła się. Ziemia drżała jej pod łapami. Znajdowała się pośrodku pędzącego tabunu lśniących, białych koni.
- Uważaj! - krzyknął znajomy głos. Nastoletni lew chwycił brązową za kark i wyciągnął ją spod kopyt rozpędzonego stada.
- Co to było? - wyszeptała. Serce łomotało jej jak oszalałe.
- To kundi la nyati*, czyli bardzo rzadka okazja na to, aby ujrzeć białe jednorożce. - odrzekł. Puścił lwiczkę na ziemię. - Chodźmy. Już niedaleko. - dodał. Poszli.

Młody lew bacznie obserwował cień tajemniczej istoty, sunącej powoli ku niemu. Kiedy szary podchodził do owego cienia, ten odskakiwał, by za chwilę znów powrócić. 
- Kimkolwiek jesteś, pokaż się! - zawołał udając odważnego. W głębi, aż trząsł ze strachu. Usłyszał śmiech, okrutny, przeszywający śmiech, który nagle przerodził się w miły, łagodny i przyjazny. Istota zsunęła się z głazu. Teraz przed Kahawą stała piękna, młoda lwica o bordowej sierści, fioletowych ślepiach i znamieniu w kształcie serca na policzku. To zainteresowało szarego najbardziej.
- To ja. - rzekła milutkim głosem. Książę dziwnie się czuł. Tajemnicza lwica wnosiła dookoła miłą aurę, jak gdyby wszystko, każda istota była w sobie zakochana.
- Kim jesteś? - zapytał.
- Zwą mnie Upendo, jestem córką Moto i Maji. 
- Cóż... nie znam tych lwów, kimkolwiek oni są. W każdym razie, co tu robisz? Zdaję się, że nie jesteś z tych ziem. 
- Owszem. - pokiwała łbem. - Ale ciągnęło mnie tu. Tak bardzo chciałam zobaczyć świat, prawdziwe lwy. Które żyją bez żadnych czarów i magii. Według mnie lepsze jest wasze życie, w ślepocie, nie widząc tego, że nawet wasz najlepszy przyjaciel może być dla nas widoczny jako Vivulia**.
- To znaczy, jako kto? - był całkiem wtajemniczony w słowa bordowej. Mówiła to dość przekonująco, lecz to brzmi w treści bardziej jak bajka niż jak prawda. Nim ta zdążyła coś odpowiedzieć, rozległo się głośne "PUF!'. Z obłoku mgły wyskoczył lew. Nie wyglądał jednak jak zwykły. Był on... niebieski. Niebieskie futro, niebieskie oczy, biała grzywa i błękitne tajemnicze znaki na ciele.
- Och, tutaj jesteś waćpanno! Szukałem cię i szukałem! Co ci strzeliło do głowy, żeby schodzić do świata zwykłych istot? - pytał z pretensjami. Dopiero potem zauważył Kahawę. - I rozmawiać z śmiertelnikiem?! Wiesz doskonale, że według naszych praw, nie możemy tego robić!
- USPOKÓJ SIĘ SAMAWI! - ryknęła Upendo. Jej głos brzmiał, jak u dorosłej lwicy, był groźny i ostry. - Doskonale wiesz, że przybyłam tu po to, aby odnaleźć DZIEDZICA!
- Pośród śmiertelników? Choć ze mną! Wracamy! - rzekł. Oboje zniknęli. Szary wstrząsnął szkarłatnymi odrostami grzywy. O co tu chodzi?
"Lepiej, abym o tym nikomu nie wspominał..." - pomyślał książę. Wrócił do rozmyślania nad Est.
••
Brat straconej lwicy szybko zrezygnował z poszukiwań. Obiektem jego zainteresowań stała się teraz Febe.
Podobała mu się. A ta... lubiła go, ale nie chciałaby się  z nim związać do końca życia. Poza tym, miała już pewien plan. Czekała tylko na odpowiedni moment.
- Berek! Gonisz Febe! - zawołał nagle brązowy. Zielonooka pobiegła za nim. Długo się bawili, ale w końcu zabawa im się znudziła. Położyli się na trawie.
- Febe?
- Tak?
- Czy chciałabyś...? No wiesz... być moją... dziewczyną?
- No... Tinn, nie obraź się, lubię cię, możemy być przyjaciółmi... ale ja kocham Kahawę... Wybacz. - wyjąkała, udając nie winną.
- Aha, rozumiem. - wycedził przez zęby. W środku nim nosiło. Miał ochotę nawet zabić księcia. Bordowa polizała go po policzku.
- Nie martw się, na pewno znajdziesz sobie jeszcze kogoś. - powiedziała przymilnie.
- O nie! - warknął, po czym odbiegł. - Rozszarpię na strzępy! Uduszę! Nie! Gorzej! - zielonooka wstała. Uśmiechnęła się szyderczo pod nosem.
"Wszystko idzie zgodnie z moim planem..." - pomyślała.
-----------------------------------------------------------------------------------
*Kundi la nyati - ze suahili "stado jednorożców"
**Vivulia - od słowa vivuli (cienie), chodzi o czarnego lwa, pół lwa - pół demona.

4 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy rozdział, szczególnie interesujący był moment z Upendo i Samawi.
    No i co ta Febe kombinuje? Żal mi Tinna, okropnie został przez lwicę potratowany:/
    Pozdrawiam i zapraszam na opowiesci-z-lwiej-ziemi,blogspot.com, gdzie dodałam pierwszy rozdział:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawy rozdział.
    Bardzo podobał mi się moment z jednorożcami... a sen Estrelli był dziwny, myślę, że coś oznacza...
    Tylko... o co chodziło z tym "dziedzicem"? Mam nadzieję, że to wszystko się jakoś wyjaśni.
    Rzeczywiście, żal mi trochę Tinna... no i o co chodzi Febe? o.O
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie na konkurs :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super ciekawy rozdział bardzo zainteresowała mnie cała ta Upendo i ten lew co po nią przyszedł :) ciekawe co Febe ma na myśli... oby nic strasznego ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Boję się, że Febe wymyśli coś strasznego. A ta Upendo też chyba coś knuje. Bardzo ciekawy rozdział. Czekam na dalsze rozdziały.

    OdpowiedzUsuń